*Perspektywa Kristen*
,,To takie zabawne. Słowa to jedyne co po nas zostanie. Bo wszystko minie. My także. Choć nie chcemy tego. Zazwyczaj. Ale komu to oceniać? Każdy jest inny. Ja jestem wariatką. I żyje. Bynajmniej się staram. Bo nikt nie zrobi ze mnie kogoś, kim nigdy nie byłam. I nikt nie pokaże mi jak iść by po drodze nie skaleczyć sobie duszy ani serca. To moja droga. I nie mam pojęcia jak ją przejść. Wierzyłam tylko w ciebie. Bo byłeś dla mnie idealny, choć tego wcale nie chciałeś.
Kocham,
Na Zawsze Twoja Kristen''
Listy. Kawałek papieru, a dla mnie jak lek. Ma działania uboczne- Wspomnienia, ale jest skuteczny. Jak zastrzyki. Bolą, ale dają efekty. Wiem, wiem, moje porównania są zabójcze, ale to jedyne co mi się aktualnie kojarzy. Zastrzyki, leki, sen, kartka i tak w kółko. Do znudzenia. Aaa. Nie zapominajmy jeszcze o naszym wspaniałym panu Eddiem. Co mogę o nim powiedzieć? Palant. Idiota. Nienawidzę go. Huh. Jak w kościele. Tylko tu nie ma Boga. Został za ścianą. I ksiądz ni da mi rozgrzeszenia...No cóż. Sama się rozgrzeszę. Albo pójdę do Harrego. Tak, tak. Spytacie kim jest Harry? To bardzo specyficzna osoba. Charyzmatyczna i bardzo oryginalna. Zmienia wizerunek średnio dwa do trzech razy w tygodniu. Aktualnie uważa się za księdza. Wydaje się takie zabawne! Szkoda tylko, że nie kontroluje tego co robi. Nie mogę go nazwać wariatem. Choroba nie wybiera. A on gdyby jej nie miał to może byłby całkiem spoko? Ma żonę i małego synka. Uroczo prawda? Szkoda dziecka? Nie? A może tak bywa? W końcu panuje wszechobecna znieczulica. Heheh. Czuje się jak w wariatkowie. A momencik. Przecież ja w nim jestem! Mamusia mi nie powiedziała. To takie bezczelne! I bezlitosne! I takie....no takie podłe z jej strony! Okay. Spokój. To chyba moje drugie ulubione słowo.. Jest na liście zaraz po,,Pieprz się Cullen''. Tiak. Każdy kto poznałby go i jego nieodłączne towarzyszki papierosy zrobiłby się wredny. Tak jak ja. Mam dobrego nauczyciela. Mamusia mnie nie pozna jak wrócę do domku.
-Bello? Kolacja czeka.
-Księżniczka jestem czy co?
- Staram się być miły.
-To ci to wcale nie wychodzi, drogi panie.
-Musisz być taka upierdliwa?
-A ty taki głupi?
-A co to jest?- sięgnął po mój zeszyt! No teraz to go zabije. Jedna rzecz jakiej o mnie nie wiedzieliście? Ćwiczyłam karate. I paliłam fajki z kolegami! No popatrzcie jak si ę człowiek zmienia. Teraz papierosy to mój wróg. Jak ten Eddie.Wracając do tematu. Wzięłam poduszkę i rzuciłam w niego. I potem drugą, trzecią...A on nadal stał i gapił sie w moje listy. Odwrócił się i powiedział:
-YYY. Fajne pismo?
-No pewnie, że fajne, bo moje.
-Ty primadonno, nie bądź taka narcystyczna.
-a ty upierdliwy, a teraz wynoś się!
- A panna zejdzie na kolacje czy przynieść do łózka?
-Sam ją sobie zjedz. I żeby ci nosem wyszła.-on tylko prychnął na mnie i wyszedł. Wreszcie spokój. Cisza, spokój, cisza....Ratunkuuu!
*Perspektywa Roberta*
Ona pisze. Tak ładnie pisze. I nie chodzi tu wcale o pismo, tylko treść. Jakby chodziło o kogoś, na kim jej zależało. Ale to nie możliwe. Nasza Księżniczka nie kocha. Ona nawet nie czuje. Nie lubię jej. Muszę się ogarnąć. Nienawidzę jej. Usłyszałem jej krzyk. Wbiegłem do jej pokoju i tym razem nie byłem zbyt miły.
-Mogę wiedzieć co ty wyprawiasz?!- spytałem się patrząc na dziewczynę, która przechadzała się nerwowo, gadając sama do siebie.
-Kurde no...Ja rzeczywiście tu zwariuje. Niedługo będę chodziła w kagańcu. O rany boskie. To takie straszne. Kagańce są okropne. I przeszkadzają. Współczuje psom....- i tak gadała, i gadała. Była dziwnie pobudzona, więc postanowiłem zawołać ojca. Biegłem korytarzem, nie wiedząc co też naszej pannie może odbić. Nie bawiąc się w pukanie otworzyłem drzwi.
-Tato?
-Tak synku?
-Z Bellą coś nie tak.- razem pobiegliśmy do jej sali. Tym razem nie było gadania. Było cicho. Ktoś płakał. Ona. Siedziała skulona w kącie, a tusz jej spływał po policzkach. Carlisle wskazał mi głową w jej kierunku:
-Idę się zając innymi pacjentami.- i wyszedł. Nie ma to jak pomocny tatusiek. Nie miałem pojęcia co zrobić. Po chwili coś małego wskoczyło mi w ramiona. To była ona. Byłem pewien, że gdybyśmy nie byli tu sami to ktoś by stwierdził, że oczy mi wylecą z orbit. Taka prawda.
-Pomóż mi, pomóż mi proszę.
-W czym? -Przytuliłem ją do siebie, po kryjomu wdychając zapach jej włosów. Czekolada. Mmmm....
-No bo ja już nie wiem co robić!- wydawała się być zirytowana.
-A tak dokładniej?
-No znaczy...ten...Wiem, że się nie lubimy i jesteśmy swoimi wrogami, ale...to trudne. Wiesz jak to jest stracić kogoś ko,mu oddałeś swoją duszę?
-Szczerze?- pokiwała głową na tak.- Nie mam pojęcia. To na pewno musi być bolesne, prawda?
-Nie wyobrażasz sobie jak bardzo. Wierzysz w przyjaźń?
-Tak. Mam przyjaciela. Takiego prawdziwego. Na śmierć i życie. A ty?
-Nie wiem. Kiedyś wierzyłam. Teraz....Teraz jestem zbyt zagubiona Edwardzie. To takie upokarzające!- nie zrozumiałem o co chodzi. Byłem zbyt zaskoczony tym, że po raz pierwszy wypowiedziała moje imię bez wszechobecnej ironii.
-Ale co?
-Gadanie o uczuciach. To miejsce jest przytłaczające. A to, że ci się zwierzam wcale nie jest dobre.
-Dlaczego?
-Bo to tak, jakbym z każdym słowem traciła cząstkę siebie. A już i tak nie wiele mi duszy zostało.
-Przestań! Nie mów tak. Mam pewien pomysł.
-Na co?
-Jak cię stąd zabrać, ale będzie potrzebna obustronna cierpliwość i dużo, dużo szczęścia.
-Ale o czym mówisz?
-Zabiorę cię stąd. Mam pomysł. I myślę że się może udać. Tylko musisz tego bardzo chcieć. I się postarać.- uśmiechnąłem się do niej. Po raz pierwszy zaczęliśmy się rozumieć. I mieliśmy jeden cel. Wydostać ją stąd.
******************************************************************************
Okay. Koniec rozdziału. Krótko, wiem. Mam nadzieje, że się spodoba. Nie rozpisuje się. Buziaki, Issie:*