*Perspektywa Kristen*
,,To takie zabawne. Słowa to jedyne co po nas zostanie. Bo wszystko minie. My także. Choć nie chcemy tego. Zazwyczaj. Ale komu to oceniać? Każdy jest inny. Ja jestem wariatką. I żyje. Bynajmniej się staram. Bo nikt nie zrobi ze mnie kogoś, kim nigdy nie byłam. I nikt nie pokaże mi jak iść by po drodze nie skaleczyć sobie duszy ani serca. To moja droga. I nie mam pojęcia jak ją przejść. Wierzyłam tylko w ciebie. Bo byłeś dla mnie idealny, choć tego wcale nie chciałeś.
Kocham,
Na Zawsze Twoja Kristen''
Listy. Kawałek papieru, a dla mnie jak lek. Ma działania uboczne- Wspomnienia, ale jest skuteczny. Jak zastrzyki. Bolą, ale dają efekty. Wiem, wiem, moje porównania są zabójcze, ale to jedyne co mi się aktualnie kojarzy. Zastrzyki, leki, sen, kartka i tak w kółko. Do znudzenia. Aaa. Nie zapominajmy jeszcze o naszym wspaniałym panu Eddiem. Co mogę o nim powiedzieć? Palant. Idiota. Nienawidzę go. Huh. Jak w kościele. Tylko tu nie ma Boga. Został za ścianą. I ksiądz ni da mi rozgrzeszenia...No cóż. Sama się rozgrzeszę. Albo pójdę do Harrego. Tak, tak. Spytacie kim jest Harry? To bardzo specyficzna osoba. Charyzmatyczna i bardzo oryginalna. Zmienia wizerunek średnio dwa do trzech razy w tygodniu. Aktualnie uważa się za księdza. Wydaje się takie zabawne! Szkoda tylko, że nie kontroluje tego co robi. Nie mogę go nazwać wariatem. Choroba nie wybiera. A on gdyby jej nie miał to może byłby całkiem spoko? Ma żonę i małego synka. Uroczo prawda? Szkoda dziecka? Nie? A może tak bywa? W końcu panuje wszechobecna znieczulica. Heheh. Czuje się jak w wariatkowie. A momencik. Przecież ja w nim jestem! Mamusia mi nie powiedziała. To takie bezczelne! I bezlitosne! I takie....no takie podłe z jej strony! Okay. Spokój. To chyba moje drugie ulubione słowo.. Jest na liście zaraz po,,Pieprz się Cullen''. Tiak. Każdy kto poznałby go i jego nieodłączne towarzyszki papierosy zrobiłby się wredny. Tak jak ja. Mam dobrego nauczyciela. Mamusia mnie nie pozna jak wrócę do domku.
-Bello? Kolacja czeka.
-Księżniczka jestem czy co?
- Staram się być miły.
-To ci to wcale nie wychodzi, drogi panie.
-Musisz być taka upierdliwa?
-A ty taki głupi?
-A co to jest?- sięgnął po mój zeszyt! No teraz to go zabije. Jedna rzecz jakiej o mnie nie wiedzieliście? Ćwiczyłam karate. I paliłam fajki z kolegami! No popatrzcie jak si ę człowiek zmienia. Teraz papierosy to mój wróg. Jak ten Eddie.Wracając do tematu. Wzięłam poduszkę i rzuciłam w niego. I potem drugą, trzecią...A on nadal stał i gapił sie w moje listy. Odwrócił się i powiedział:
-YYY. Fajne pismo?
-No pewnie, że fajne, bo moje.
-Ty primadonno, nie bądź taka narcystyczna.
-a ty upierdliwy, a teraz wynoś się!
- A panna zejdzie na kolacje czy przynieść do łózka?
-Sam ją sobie zjedz. I żeby ci nosem wyszła.-on tylko prychnął na mnie i wyszedł. Wreszcie spokój. Cisza, spokój, cisza....Ratunkuuu!
*Perspektywa Roberta*
Ona pisze. Tak ładnie pisze. I nie chodzi tu wcale o pismo, tylko treść. Jakby chodziło o kogoś, na kim jej zależało. Ale to nie możliwe. Nasza Księżniczka nie kocha. Ona nawet nie czuje. Nie lubię jej. Muszę się ogarnąć. Nienawidzę jej. Usłyszałem jej krzyk. Wbiegłem do jej pokoju i tym razem nie byłem zbyt miły.
-Mogę wiedzieć co ty wyprawiasz?!- spytałem się patrząc na dziewczynę, która przechadzała się nerwowo, gadając sama do siebie.
-Kurde no...Ja rzeczywiście tu zwariuje. Niedługo będę chodziła w kagańcu. O rany boskie. To takie straszne. Kagańce są okropne. I przeszkadzają. Współczuje psom....- i tak gadała, i gadała. Była dziwnie pobudzona, więc postanowiłem zawołać ojca. Biegłem korytarzem, nie wiedząc co też naszej pannie może odbić. Nie bawiąc się w pukanie otworzyłem drzwi.
-Tato?
-Tak synku?
-Z Bellą coś nie tak.- razem pobiegliśmy do jej sali. Tym razem nie było gadania. Było cicho. Ktoś płakał. Ona. Siedziała skulona w kącie, a tusz jej spływał po policzkach. Carlisle wskazał mi głową w jej kierunku:
-Idę się zając innymi pacjentami.- i wyszedł. Nie ma to jak pomocny tatusiek. Nie miałem pojęcia co zrobić. Po chwili coś małego wskoczyło mi w ramiona. To była ona. Byłem pewien, że gdybyśmy nie byli tu sami to ktoś by stwierdził, że oczy mi wylecą z orbit. Taka prawda.
-Pomóż mi, pomóż mi proszę.
-W czym? -Przytuliłem ją do siebie, po kryjomu wdychając zapach jej włosów. Czekolada. Mmmm....
-No bo ja już nie wiem co robić!- wydawała się być zirytowana.
-A tak dokładniej?
-No znaczy...ten...Wiem, że się nie lubimy i jesteśmy swoimi wrogami, ale...to trudne. Wiesz jak to jest stracić kogoś ko,mu oddałeś swoją duszę?
-Szczerze?- pokiwała głową na tak.- Nie mam pojęcia. To na pewno musi być bolesne, prawda?
-Nie wyobrażasz sobie jak bardzo. Wierzysz w przyjaźń?
-Tak. Mam przyjaciela. Takiego prawdziwego. Na śmierć i życie. A ty?
-Nie wiem. Kiedyś wierzyłam. Teraz....Teraz jestem zbyt zagubiona Edwardzie. To takie upokarzające!- nie zrozumiałem o co chodzi. Byłem zbyt zaskoczony tym, że po raz pierwszy wypowiedziała moje imię bez wszechobecnej ironii.
-Ale co?
-Gadanie o uczuciach. To miejsce jest przytłaczające. A to, że ci się zwierzam wcale nie jest dobre.
-Dlaczego?
-Bo to tak, jakbym z każdym słowem traciła cząstkę siebie. A już i tak nie wiele mi duszy zostało.
-Przestań! Nie mów tak. Mam pewien pomysł.
-Na co?
-Jak cię stąd zabrać, ale będzie potrzebna obustronna cierpliwość i dużo, dużo szczęścia.
-Ale o czym mówisz?
-Zabiorę cię stąd. Mam pomysł. I myślę że się może udać. Tylko musisz tego bardzo chcieć. I się postarać.- uśmiechnąłem się do niej. Po raz pierwszy zaczęliśmy się rozumieć. I mieliśmy jeden cel. Wydostać ją stąd.
******************************************************************************
Okay. Koniec rozdziału. Krótko, wiem. Mam nadzieje, że się spodoba. Nie rozpisuje się. Buziaki, Issie:*
niedziela, 28 września 2014
wtorek, 17 czerwca 2014
Rozdział drugi
*Perspektywa Kristen*
Opadałam coraz niżej. Jak piórko spadające z lecącego na niebie ptaka. Byłam pod wodą. Chyba. Wizje wypełniały moją głowę i zabraniały szukać pomocy u innym. Nie mogłam mówić. Nie mogłam słuchać. Było ciemno, lub była to tylko pustka w mojej głowie. Coś wbijało się doszczętnie głęboko w moje ramię, tworząc podłużne blizny. Bolało. Potwory atakowały mnie coraz bardziej. Zabijały ostatnie skrawki mojej duszy. Słyszałam jakiś głos, który szeptał, że to tylko moja psychika, ale ja wiedziałam, że to bzdury. Dźwięki brzmiały jak leśne echo. Delikatne, ciche, a jednocześnie tak szydercze. Nienawidzę tego świata. Jest taki pusty i bezlitosny. Zero jakikolwiek kolorowych barw. Tylko biel. A to tak samo jak pustynia. Taki nudny, dołujący obrazem, gdzie burze piaskowe niszczą wszystko co piękne. Wszystko się skończyło. Biała sala, moja różowa piżama w króliczki i jakiś gościu opierający ręce milimetr od mojej twarzy.
-AAAAAAAAAA!
-Kristen spokojnie. Wszystko dobrze. Nic się nie stanie. Jesteś bezpieczna.
-Czy mógłby pan....-wskazałam głowa na jego ręce.
-Ah. Tak. Oczywiście. Już idę.
-Gdzie ten no...yyy...RUDY?
-Możliwe. Zawołałby go pan?
-pewnie. Tylko on jest specyficzną osobą.
-Wiem.- Blondyn wyszedł z sali. Wykorzystując moment nieobecności doktora sięgnęłam do torby, w której miałam strzykawkę. Nie wiedziałam nawet co tam jest. Wystarczy, że nie będę miała tego gówna. Nie chce słyszeć głosów czy wiedzieć co się zdarzy przyszłości. Jak mogę pomóc innym skoro nawet sobie nie potrafię? Podobno z czasem zobojętnieje. Jestem zdrowa. To dar lub przekleństwo. Zależy jak na to spojrzeć. Taki oryginalny talent, którego nie umiem się pozbyć...W sumie to nie byłam niczym specjalnym. Niczym. Wszyscy oczekują czegoś ode mnie jakbym była przedmiotem, więc może jestem taką zabawką? Sięgnęłam po różowy spray. Hahah. Chcą bym była wariatką?! Będę nią! Nie ma problemu. Zagryzłam wargę i wbiłam igle w rękę. Dzięki temu czułam się lekka. Jak motyl lub liść unoszony przez wiatr. Po chwili wszedł Eddy, który się na mnie gapił jak na fioletowego słonia w złocie w zoo. Zaczęłam się z niego śmiać, a ten parszywy glonojad podszedł do mnie i powiedział:
-No i po co dziecko przefarbowałaś włosy? I to jeszcze na taki brzydki kolor?
-Bo mi tatusiu lizaczka zeżarłeś.
-Ja? Nie przypominam sobie.
-A po drugie dziecko to ty mów do swojej dziewczyny, której pewnie nie masz. Która by zechciała takiego wielkiego, czerwonego buraka cukrowego?
-Czyli uważasz, że jestem słodki? To mi doprawdy pochlebia.
-Niee. Ty wyglądasz jak niedojebany klaun na haju.
-Paniusia pomyliła mnie z sobą.
-No i chuj ci w dupę.
-No chyba raczej w tobie, bo gejem nie jestem.
-A może ja jestem lesbą.
-A jesteś?
-Może?
-Jest głębokie i szerokie.
-I zaraz cię w nim utopie.- Tak zaczęła się moja wojna z panem Rządzę w tym szpitalu. I na pewno na tym się nie skończy. Jeszcze mnie popamiętasz Edwardzie Cullenie!
*********************************************************************************
No więc wreszcie skończony. Po ponad dwóch miesiącach, ale tymczasowo nie mam jak zbytnio pisać. Postaram się nadrobić w wakacje, choć nie wiem co z tego wyjdzie. Czekam na komy i dedyk dla Selci w naszą siódmą rocznice długowiecznej przyjaźni;) A no i dla wszystkich czytających i komentujących;) le dla Selly specjalny;) Buziaki, Issie:*
Opadałam coraz niżej. Jak piórko spadające z lecącego na niebie ptaka. Byłam pod wodą. Chyba. Wizje wypełniały moją głowę i zabraniały szukać pomocy u innym. Nie mogłam mówić. Nie mogłam słuchać. Było ciemno, lub była to tylko pustka w mojej głowie. Coś wbijało się doszczętnie głęboko w moje ramię, tworząc podłużne blizny. Bolało. Potwory atakowały mnie coraz bardziej. Zabijały ostatnie skrawki mojej duszy. Słyszałam jakiś głos, który szeptał, że to tylko moja psychika, ale ja wiedziałam, że to bzdury. Dźwięki brzmiały jak leśne echo. Delikatne, ciche, a jednocześnie tak szydercze. Nienawidzę tego świata. Jest taki pusty i bezlitosny. Zero jakikolwiek kolorowych barw. Tylko biel. A to tak samo jak pustynia. Taki nudny, dołujący obrazem, gdzie burze piaskowe niszczą wszystko co piękne. Wszystko się skończyło. Biała sala, moja różowa piżama w króliczki i jakiś gościu opierający ręce milimetr od mojej twarzy.
-AAAAAAAAAA!
-Kristen spokojnie. Wszystko dobrze. Nic się nie stanie. Jesteś bezpieczna.
-Czy mógłby pan....-wskazałam głowa na jego ręce.
-Ah. Tak. Oczywiście. Już idę.
-Gdzie ten no...yyy...RUDY?
-Możliwe. Zawołałby go pan?
-pewnie. Tylko on jest specyficzną osobą.
-Wiem.- Blondyn wyszedł z sali. Wykorzystując moment nieobecności doktora sięgnęłam do torby, w której miałam strzykawkę. Nie wiedziałam nawet co tam jest. Wystarczy, że nie będę miała tego gówna. Nie chce słyszeć głosów czy wiedzieć co się zdarzy przyszłości. Jak mogę pomóc innym skoro nawet sobie nie potrafię? Podobno z czasem zobojętnieje. Jestem zdrowa. To dar lub przekleństwo. Zależy jak na to spojrzeć. Taki oryginalny talent, którego nie umiem się pozbyć...W sumie to nie byłam niczym specjalnym. Niczym. Wszyscy oczekują czegoś ode mnie jakbym była przedmiotem, więc może jestem taką zabawką? Sięgnęłam po różowy spray. Hahah. Chcą bym była wariatką?! Będę nią! Nie ma problemu. Zagryzłam wargę i wbiłam igle w rękę. Dzięki temu czułam się lekka. Jak motyl lub liść unoszony przez wiatr. Po chwili wszedł Eddy, który się na mnie gapił jak na fioletowego słonia w złocie w zoo. Zaczęłam się z niego śmiać, a ten parszywy glonojad podszedł do mnie i powiedział:
-No i po co dziecko przefarbowałaś włosy? I to jeszcze na taki brzydki kolor?
-Bo mi tatusiu lizaczka zeżarłeś.
-Ja? Nie przypominam sobie.
-A po drugie dziecko to ty mów do swojej dziewczyny, której pewnie nie masz. Która by zechciała takiego wielkiego, czerwonego buraka cukrowego?
-Czyli uważasz, że jestem słodki? To mi doprawdy pochlebia.
-Niee. Ty wyglądasz jak niedojebany klaun na haju.
-Paniusia pomyliła mnie z sobą.
-No i chuj ci w dupę.
-No chyba raczej w tobie, bo gejem nie jestem.
-A może ja jestem lesbą.
-A jesteś?
-Może?
-Jest głębokie i szerokie.
-I zaraz cię w nim utopie.- Tak zaczęła się moja wojna z panem Rządzę w tym szpitalu. I na pewno na tym się nie skończy. Jeszcze mnie popamiętasz Edwardzie Cullenie!
*********************************************************************************
No więc wreszcie skończony. Po ponad dwóch miesiącach, ale tymczasowo nie mam jak zbytnio pisać. Postaram się nadrobić w wakacje, choć nie wiem co z tego wyjdzie. Czekam na komy i dedyk dla Selci w naszą siódmą rocznice długowiecznej przyjaźni;) A no i dla wszystkich czytających i komentujących;) le dla Selly specjalny;) Buziaki, Issie:*
piątek, 18 kwietnia 2014
Rozdział pierwszy
*PERSPEKTYWA KRISTEN*
Całe życie wszyscy mi coś wmawiali. Myślą, że jak powiedzą, że jestem ładna, chuda i zdolna to im uwierzę. Dziś są moje siedemnaste urodziny. Spędzę je po raz kolejny tak samo. Tutaj dobrze mieć znajomości. Na ogół zrobiłabym to co zwykle. Pocięłabym się, ewentualnie łykałabym kilka tabletek, by nie myśleć. Oni sądzą,że jestem chora, że trzeba mnie leczyć. J po prostu żyje w swoim świecie. Nie potrzebuje żadnych terapii ani nic. To i tak nie pomaga. Oni mówią, że jestem schizofreniczką, a ja w głębi duszy się z nich śmieje. Przecież to, że jestem inna nie czyni jeszcze z ze mnie psychopatki. Nie udaje nikogo. Czasem czuje się dziwnie. Jak na innej planecie, ale co w tym złego? To mój świat. Może trochę szare odcienie w nim panują, ale sama go stworzyłam. Teraz siedzę z jakimś rudym palantem, który robi ze mnie wariatkę. Już go nawet nie słucham. Szkoda czasu. Szkoda nerwów. Szkoda gardła. Tacy jak on wszystko wiedzą najlepiej. Nie dociera do nich, że moja matka robi ze mnie psychopatyczna dziwkę, bo chce się mnie pozbyć.Nienawidze jej. Znaczy wiem, że ojciec skoczył przeze mnie, ale to za dużo. Ma prawo mnie nienawidzić, ale bez przesady. Ne dam rady. Nie chcę dużej udawać, że jest w porzątku skoro w rzeczywistości jest do dupy. Mam 17 lat. Powinnam się już w końcu przyzwyczaić. Jestem nikim. Wiem o tym. Wyczułam w kieszeni żyletkę. Wbiłam ją sobie rękę. Zamknęłam oczy, by nie przypomnieć sobie o tym wszystkim.
-Kristin, co się dzieje?- jego głos dochodził do mnie z coraz większej dległości. Czułam się pusta w środku. Jak zwykła kukiełka, którą sterują wszyscy inni. Bezuczuciowa dziwka. Spomnienia zaczęły do mnie wracać. Najpierw chwile w szkole. Te wszystkie wyzwiska, pobicia...Do tej pory zostały mi blizny. Boję się. I nagle po raz kolejny znalazłam się w ciemnym labiryncie, niedaleko przepaści. Ktoś mnie spycha. Unoszę się na wietrze,a potem spadam coraz niżej. Jeden metr. Dwa. Trzy. Nie jestem już w swoim ciele. Jestem poza nim. Jakby dusza ze mnie uleciała. Ale przecież niemożliwe,że jestem martwa. To było za proste. Zbyt bezbolesne. Czuje, że tracę grunt pod nogami. Tak często już się wywróciłam. Mam całe kolana i łokcie pewnie poobdzierane. Las, ciemność, krzyk, nienawiść, ból. Życie rani. Jeśli mamy umrzeć to zróbmy to teraz. Razem i na zawsze. Ale najpierw tobie szczele kulkę w łeb. Dopiero potem sobie, bo pewnie kłamiesz i sam się nie odważysz.
*PERSPEKTYWA ROBERTA*
Gadałem i gadałem, a ona miała mnie gdzieś. Co z tego, że jest ładna? Zachowuje się jak psycholka. No okay. Przegięłem. Ona nie pozwala dopuścić do swojej głowy myśli, że jest chora. Poważnie chora. A jeśli nie będzie tego leczyć to będzie się pogłębiać. Jak nieleczona grypa. Czasem może zanikać, ale prędzej czy później znów wróci. Kiedy syknęła z bólu na początku nie wiedziałem o co chodzi. Dopóki nie zobaczyłem skaleczonej ręki. Jaki ze mnie skurwysyński debil. Nie spodziewałem się, że ona się kaleczy. Że jej tak trudno. Zaczęła się trząść. Zrozumiałem, że ona mnie nie ignorowała. Wyłączyła się po prostu. Żyła we własnym świecie. Zupełnie różnym od mojego. Przytrzymałem jej ręce. Wiedziałem czym się może skończyć atak. Zacząłem do niej uspokajająco szeptać.
-Cichutko. No już. Spokojnie.- kazałem pielęgniarce zawołać Carlisle'a. Uspokoił ją po kilkudziesięciu minutach, kiedy leki na uspokojenie zaczęły działać. Ciągle drżała i płakała.
-Robert, zostań z nią.
-Nie. Nie będę niańką.
-Nie odzywaj się tak gówniarzu do mnie. Chcesz by się zabiła? Nieświadomie?
-Mam to w dupie. Nie będę pilnować rozpieszczonej gówniary.- zobaczyłem, że Kristin słyszała co powiedziałem. Objęła kolana rękami i zaczęła się kołysać. To wyglądało jakby znów była małą zagubioną dziewczynką. Chciałem ją przytulić lub przeprosić, ale ona mnie odepchnęła. Usłyszałem głos Carlisle'a.
-Robert wyjdź. Nie pomożesz jej. Ona się ciebie panicznie boi.
-Ale...
-Wyjdź.- czułem się źle,że jestem tak wyrachowanym debilem.
***************************************************************
Rozdział pierwszy wyszedł krótki. Nn postaram się dodać szybciej. Dedyk dla Selly oraz Alice
Całe życie wszyscy mi coś wmawiali. Myślą, że jak powiedzą, że jestem ładna, chuda i zdolna to im uwierzę. Dziś są moje siedemnaste urodziny. Spędzę je po raz kolejny tak samo. Tutaj dobrze mieć znajomości. Na ogół zrobiłabym to co zwykle. Pocięłabym się, ewentualnie łykałabym kilka tabletek, by nie myśleć. Oni sądzą,że jestem chora, że trzeba mnie leczyć. J po prostu żyje w swoim świecie. Nie potrzebuje żadnych terapii ani nic. To i tak nie pomaga. Oni mówią, że jestem schizofreniczką, a ja w głębi duszy się z nich śmieje. Przecież to, że jestem inna nie czyni jeszcze z ze mnie psychopatki. Nie udaje nikogo. Czasem czuje się dziwnie. Jak na innej planecie, ale co w tym złego? To mój świat. Może trochę szare odcienie w nim panują, ale sama go stworzyłam. Teraz siedzę z jakimś rudym palantem, który robi ze mnie wariatkę. Już go nawet nie słucham. Szkoda czasu. Szkoda nerwów. Szkoda gardła. Tacy jak on wszystko wiedzą najlepiej. Nie dociera do nich, że moja matka robi ze mnie psychopatyczna dziwkę, bo chce się mnie pozbyć.Nienawidze jej. Znaczy wiem, że ojciec skoczył przeze mnie, ale to za dużo. Ma prawo mnie nienawidzić, ale bez przesady. Ne dam rady. Nie chcę dużej udawać, że jest w porzątku skoro w rzeczywistości jest do dupy. Mam 17 lat. Powinnam się już w końcu przyzwyczaić. Jestem nikim. Wiem o tym. Wyczułam w kieszeni żyletkę. Wbiłam ją sobie rękę. Zamknęłam oczy, by nie przypomnieć sobie o tym wszystkim.
-Kristin, co się dzieje?- jego głos dochodził do mnie z coraz większej dległości. Czułam się pusta w środku. Jak zwykła kukiełka, którą sterują wszyscy inni. Bezuczuciowa dziwka. Spomnienia zaczęły do mnie wracać. Najpierw chwile w szkole. Te wszystkie wyzwiska, pobicia...Do tej pory zostały mi blizny. Boję się. I nagle po raz kolejny znalazłam się w ciemnym labiryncie, niedaleko przepaści. Ktoś mnie spycha. Unoszę się na wietrze,a potem spadam coraz niżej. Jeden metr. Dwa. Trzy. Nie jestem już w swoim ciele. Jestem poza nim. Jakby dusza ze mnie uleciała. Ale przecież niemożliwe,że jestem martwa. To było za proste. Zbyt bezbolesne. Czuje, że tracę grunt pod nogami. Tak często już się wywróciłam. Mam całe kolana i łokcie pewnie poobdzierane. Las, ciemność, krzyk, nienawiść, ból. Życie rani. Jeśli mamy umrzeć to zróbmy to teraz. Razem i na zawsze. Ale najpierw tobie szczele kulkę w łeb. Dopiero potem sobie, bo pewnie kłamiesz i sam się nie odważysz.
*PERSPEKTYWA ROBERTA*
Gadałem i gadałem, a ona miała mnie gdzieś. Co z tego, że jest ładna? Zachowuje się jak psycholka. No okay. Przegięłem. Ona nie pozwala dopuścić do swojej głowy myśli, że jest chora. Poważnie chora. A jeśli nie będzie tego leczyć to będzie się pogłębiać. Jak nieleczona grypa. Czasem może zanikać, ale prędzej czy później znów wróci. Kiedy syknęła z bólu na początku nie wiedziałem o co chodzi. Dopóki nie zobaczyłem skaleczonej ręki. Jaki ze mnie skurwysyński debil. Nie spodziewałem się, że ona się kaleczy. Że jej tak trudno. Zaczęła się trząść. Zrozumiałem, że ona mnie nie ignorowała. Wyłączyła się po prostu. Żyła we własnym świecie. Zupełnie różnym od mojego. Przytrzymałem jej ręce. Wiedziałem czym się może skończyć atak. Zacząłem do niej uspokajająco szeptać.
-Cichutko. No już. Spokojnie.- kazałem pielęgniarce zawołać Carlisle'a. Uspokoił ją po kilkudziesięciu minutach, kiedy leki na uspokojenie zaczęły działać. Ciągle drżała i płakała.
-Robert, zostań z nią.
-Nie. Nie będę niańką.
-Nie odzywaj się tak gówniarzu do mnie. Chcesz by się zabiła? Nieświadomie?
-Mam to w dupie. Nie będę pilnować rozpieszczonej gówniary.- zobaczyłem, że Kristin słyszała co powiedziałem. Objęła kolana rękami i zaczęła się kołysać. To wyglądało jakby znów była małą zagubioną dziewczynką. Chciałem ją przytulić lub przeprosić, ale ona mnie odepchnęła. Usłyszałem głos Carlisle'a.
-Robert wyjdź. Nie pomożesz jej. Ona się ciebie panicznie boi.
-Ale...
-Wyjdź.- czułem się źle,że jestem tak wyrachowanym debilem.
***************************************************************
Rozdział pierwszy wyszedł krótki. Nn postaram się dodać szybciej. Dedyk dla Selly oraz Alice
poniedziałek, 14 kwietnia 2014
Prolog
-Robert masz nową pacjentkę. Wyjątkowo trudny przypadek. Jest całkiem zagubiona, nieufna. Schizofreniczka.- To usłyszałem z ust mojego ojca Carlisle'a o piątej rano, kiedy ten chuj mnie zbudził szklanką zimnej wody.
-A czemu ty się nią nie zajmiesz?
- Bo ty jesteś młodszy ode mnie. Ona ma 17 lat.
-I przez jakąś dziewuchę było trzeba mnie budzić?!
-Dokładnie tak.
-To idę spać jeśli pozwolisz. Dobranoc.
-Nie idziesz. Ubierasz się i jedziesz ją poznać.
-Spierdalaj z mojego pokoju.
-Jezu synu...Co się z tobą dzieje?
-No wiesz. Teorycznie mógłbym stwierdzić, że dopiero dojrzewam, ale w praktyce to sie nie sprawdzi.
-Masz 26 lat! Nie tak cię wychowaliśmy.
-Okay. Skończ to swoje gadanie, bo się zaraz zżygam.
-Jedziemy.- Wtedy jeszcze się nie spodziewałem, że jedna dziewczyna, a właściwie pacjentka zmieni moje życie o 360 stopni. A właściwie nauczy mnie, że nie każdy ma tyle szczęścia co ja.
************************************************
No więc prolog mamy. Pierwszy mój paring Rob and Krissy. Nwm kiedy bd rozdział pierwszy,bo muszę najpoerw napisać coś na krwawą. Buziaki i czekam na komy jakie by one nie były.
-A czemu ty się nią nie zajmiesz?
- Bo ty jesteś młodszy ode mnie. Ona ma 17 lat.
-I przez jakąś dziewuchę było trzeba mnie budzić?!
-Dokładnie tak.
-To idę spać jeśli pozwolisz. Dobranoc.
-Nie idziesz. Ubierasz się i jedziesz ją poznać.
-Spierdalaj z mojego pokoju.
-Jezu synu...Co się z tobą dzieje?
-No wiesz. Teorycznie mógłbym stwierdzić, że dopiero dojrzewam, ale w praktyce to sie nie sprawdzi.
-Masz 26 lat! Nie tak cię wychowaliśmy.
-Okay. Skończ to swoje gadanie, bo się zaraz zżygam.
-Jedziemy.- Wtedy jeszcze się nie spodziewałem, że jedna dziewczyna, a właściwie pacjentka zmieni moje życie o 360 stopni. A właściwie nauczy mnie, że nie każdy ma tyle szczęścia co ja.
************************************************
No więc prolog mamy. Pierwszy mój paring Rob and Krissy. Nwm kiedy bd rozdział pierwszy,bo muszę najpoerw napisać coś na krwawą. Buziaki i czekam na komy jakie by one nie były.
Subskrybuj:
Posty (Atom)